Ognisko oświetlało moją twarz,
chociaż próbowałam skryć się w mroku. Z oddali próbowałam dojrzeć jak najwięcej
tego zakazanego świata, do którego i ja miałam wkrótce dołączyć. Na polanie,
przed starszyzną wioski, zebrała się cała młodzież, której to na ten wiosenny
miesiąc, wyznaczono osiągnięcie wieku dojrzałego. Dziewczęta i chłopcy w wieku
od szesnastu do dwudziestu lat stali przed szamanką naszej społeczności,
spoglądającej na nich spod półprzymkniętych powiek.
Wśród nich była
także Doren, moja starsza o dwa lata siostra, kwitnący kwiat, który swym
wdziękiem, dobrocią, a także – nie ukrywając – dość trudnym charakterem, była sensacją
wioski. Podnosząc do góry dumnie czoło, wydymając karminowe wargi, starała się
robić dobrą minę do szamanki, choć ja, jako jej siostra, widziałam strapienie
na jej twarzy.
Wciąż w uszach
pobrzmiewały wczorajsze krzyki, które prawdopodobnie słyszeli również sąsiedzi.
Ja sama siedziałam w ciemności naszego pokoju, próbując wygłuszyć te dźwięki,
lecz one, jakby uparcie, docierały do moich uszu niczym przestroga.
Byliśmy szanowaną
rodziną w mieście, bogatą, a przy tym z nienaruszalną pozycją i honorem. Jedną
z nielicznych rodzin, której żaden szalony członek nie podjął decyzji, mogącej
zniszczyć naszą reputację. Możliwe, iż to dlatego na Doren, mnie, a także
najmłodszemu z nas trojga, Arthurowi, ciążyła tak wielka presja. Nikt z nas nie
mógł splamić rodu Linee, do którego przynależeliśmy.
Obserwowali nas
bowiem Bogowie, jak wspominano nam przed snem, niczym „bajkę na dobranoc”. My,
posłuszne owce, godziliśmy się z naszym losem. Każdy z nas podobno miał jakąś
ukrytą moc, rodził się z nią, była to domena ludzi, podporządkowanym naszym
Bogom. I to właśnie na ich rzecz, zrzekaliśmy się jej, a odbierała nam ją
szamanka, której nigdy w wiosce nie brakowało.
Szaloną decyzją,
której wszyscy obawiali się, iż wybierze ją syn lub córka, było pozostanie przy
tym przeklętym darze. Równało się to zdradzie społeczności, w której się
wychowywaliśmy, w której żyliśmy. Zaś poza murami naszego miasta rozpościerał
się świat dziki i groźny i, o ile wcześniej udało im się uciec pod naporem
ataku wszystkich mężów wioski, właśnie tam trafiali – wygnańcy.
Odkąd żyłam w wiosce
nie było takiego wybryku, by ktoś się wyłamał z sztywnych zasad naszej pokrętnej
moralności i zasad. Właśnie z tego powodu rodzice tak gwałtownie zareagowali na
nieobecną myślami Doren, które zawsze była cierniem w ich oku. Wydawała się
udaną córką, gdyby nie ta jej upartość, której nie udało im się stłamsić w
zarodku. Jeśli o to chodziło byłyśmy różne, ja z cichym przekąsem przyjmowałam
cały los, który oni dla mnie wymyśli. Siostra była inna – cicho podziwiałam ją
za tę odwagę, dzięki której umiała wystąpić przeciwko nim. Na Bogów, czyż
jednak nie oszalała? Czy to, iż ostatnimi czasy, była tak zamyślona wiązało się
z tym, iż chce opuścić naszą rodzinę, wioskę i…?
Widziałam ściągnięte
brwi ojca, który skrył swe – prawdopodobnie zaciśnięte – wąskie usta pod
gęstymi wąsami. Jego twarz, poorana bruzdami, wskazywała na to, iż intensywnie
myśli nad odpowiedzią Doren, której niedługo miała udzielić. Matka siedziała
blada obok niego, nieco bliżej niż pozwalały konwenanse, jednak jej krucha
postać wzbudzała litość, a trawiąca ją od dawna choroba, sprawiały, iż na bok
odchodziło to co „uchodzi”, a co nie. Wbrew pozorom była bardzo silną kobietą,
może i silniejszą od samego mężczyzny, przy którego boku trwała już tak długi
czas. To prawdopodobnie po niej moja siostra odziedziczyła upór.
Tymczasem szamanka
przesuwała się po drewnianym podeście z gracją godną najpiękniejszego leśnego
stworzenia. Była niesamowicie wysoka, a luźna krwistoczerwona spódnica oplatała
jej nogi, jakby chcąc zdradzić więcej z sekretów jej ciała, niż sama
właścicielka na to chciała pozwolić. Przeniosła spojrzenie na moją siostrę,
która to uniosła wyżej głowę, pozwalając by miękkie, czarne fale jej włosów
spłynęły na plecy.
Z tej odległości nie
mogłam dosłyszeć słów, które wypowiada szamanka, ale nie one mnie w tym
momencie interesowały. Zacisnąwszy mocno dłonie w pięści i pochyliwszy się do
przodu, starałam się dostrzec ruch warg mojej siostry, chociaż mój wzrok o
zmroku zawodził, tak jak każdego człowieka.
Szamanka dotknąwszy
jej dłoni, szeptała jakąś prastarą modlitwę pełną niezrozumiałych dla nas
dźwięków. Wiedzieliśmy jednak, iż delikatny głos krąży wprost do serc Bogów,
gdziekolwiek oni byli.
Doren przymknęła –
możliwe, że z powodu rozdarcia lub ekscytacji – powieki, pozwalając by wszystko
wokół niej ucichło. Ja, podobnie jak rodzice, siedzący na „widowni” przy tych
wszystkich wspaniałych osobistościach naszej wioski, wstrzymałam oddech. Pełna
napięcia chwila trwała w mych oczach dłużej niż w rzeczywistości, aż poznałam
po minach zebranych, iż siostra wybrała odpowiednią drogę. Widziałam z jakim
trudem przechodzą jej te słowa przez usta. Byłam pewna, iż gdybym stała obok
mogłabym dostrzec ból w jej oczach. Przecież to ja dzieliłam z nią każdą
tajemnicę i byłam powierniczką jej serca.
Nie było jednak
czasu, bym rozmyślała nad tym, ile kosztowały ją słowa wypowiedziane na Placu
Ofiarnym. Był on oddalony o sporą odległość od naszego gospodarstwa, do którego
musiałam dotrzeć przed rodzicami i gośćmi. Wszystko poszło przecież po ich
myśli – zabawę czas zacząć, prawda?
Wśród zgiełku
głosów, wyróżniał się perlisty śmiech matki, która zachwalała swą córkę do
jednej z kobiet, żony aptekarza. Mój ojciec zajmował się sądownictwem w naszej
wiosce, był poważanym człowiekiem i nasz dom zapewne robił wrażenie na
gościach. W tym momencie rozmawiał z aptekarzem, gdyż kobiety zajęły się sobą.
Wszystko szło w dobrym kierunku. Dyskretna służba przemykała między gośćmi, to
dolewając im trunku, to podając przysmaki, przygotowane przez naszą zdolną
kucharkę.
Siostra zniknęła mi
w tłumie, w chwili gdy wraz z gośćmi weszła do domu. Zrobiło się tłoczno i
głośno, na szczęście wiosenne noce były jeszcze chłodne i dzięki temu w naszym
domostwie nie było duszno. Rozglądałam się nerwowo w poszukiwaniu siostry,
chcąc z nią porozmawiać, wyczuć co teraz czuje.
Wtem jakaś dłoń
wyciągnęła mnie z tłumu. Poznałam długie paznokcie mojej siostry, ubranej w
białą, dziewiczą suknię, która dodawała jej więcej uroku. Długie loki spięła z
tyłu ozdobną spinką, by nie spływały jej na twarz. Gdy udało jej się wydostać
mnie z tłumu ludzi, a zostałyśmy w końcu same, uśmiechnęła się z niejaką ulgą.
- Och, Doren, tak
się cieszę, że cię… - nie zdążyłam dokończyć, uciszyła mnie gestem dłoni.
Zamknęła drzwi biblioteki, w której otrzymywaliśmy od dziecka podstawowe
wykształcenie. Zapaliła świecę, byśmy nie siedziały w nieprzeniknionej
ciemności. Ciepły płomień sprawił, iż poczułam się trochę lepiej.
- Tamara… - zaczęła,
ale wzięła głębszy oddech, przez co urwała swą wypowiedź. Wyglądała na głęboko
zmartwioną tym, co ma zamiar powiedzieć. – Jestem okropną siostrą. Chcę, żebyś
mi coś obiecała.
Zmarszczyłam brwi,
patrząc na nią wyczekująco.
- Oczywiście,
wszystko co zechcesz – odpowiedziałam po chwili wahania, ale zgodnie z prawdą.
Rozjaśniła się nieco na te słowa. Coś dziwnego czaiło się w jej wzroku, coś,
czego jeszcze nigdy u niej widziałam i nie potrafiłam rozpoznać, lecz jej szare
tęczówki sprawiały, iż miałam ochotę powiedzieć coś jeszcze, by zobaczyć to, co
znane. Nie zdążyłam jednak.
Wcisnęła mi zimny
przedmiot do dłoni i ścisnęła moją rękę, bym zacisnęła to w pięści. Mimo
ciekawości, nie spojrzałam w dół, by
zobaczyć, co to za podarunek. Patrzyłam na nią przenikliwie, chcąc poznać
wszystkie jej myśli. Te były jednak nieodgadnione.
- Chcę, żebyś była
wolna i szczęśliwa. Nie stłamszona tak, jak większość w tej wiosce. Wolność,
której wszyscy tutaj pragniemy, a sami siebie zniewalamy… ona musi być piękna,
prawda? – powiedziała żałosnym tonem, odwracając ode mnie wzrok, a kierując go
na okno. Podeszła do niego, odgarniając na bok firankę, uśmiechnęła się,
patrząc na odległy las, jakby czegoś wyczekiwała z jego strony i odnalazła to.
Możliwe, iż był to spokój, którego teraz tak potrzebowała.
Zwróciła się do
mnie, a ja skinęłam głową. Byłyśmy siostrami, rozumiałyśmy się bez słów.
Ucieszyła ją moja milcząca zgoda, uśmiechnęła się, ukazując rząd białych zębów.
Przechodząc obok mnie, pogłaskała mnie po głowie, dawnym nawykiem z
dzieciństwa, chociaż powoli zaczynałam dorównywać jej wzrostem. Zmierzwiła moje
ciemne włosy, które wcześniej próbowałam okiełznać, lecz kręcone włosy nie były
tak potulne, jakbym tego chciała.
Doren opuściła mnie,
a ja zmęczona przysiadłam na obitym skórą fotelu, by złapać oddech. Przysunęłam
świecę z biurka na etażerkę, stojącą niedaleko i przyjrzałam się pamiątce,
którą dała mi moja siostra. Misternie zdobiony naszyjnik, o owalnym kształcie i
wyżłobionej róży, otoczonej cierniami, błysnął w ciemności. Był piękny, a jego
chłód delikatnie koił ciepłe dłonie.
Długo nie musiałam
czekać, by dowiedzieć się dlaczego ofiarowała mi go akurat tego dnia. Już nigdy
nie mogłam ujrzeć jej uśmiechu.
Zabiła się.
________________________
Wracam z nadzieją do blogosfery, iż ktokolwiek jeszcze lubi magiczne opowiadania. O ile komukolwiek spodobał się ów początek, może pozostawić po sobie miły ślad, który utwierdzi mnie w przekonaniu, że nie na darmo czasami piszę.
Przyznam się Wam też, że jakoś... na tym portalu czuję się obco, zazwyczaj pozostawałam przy onecie, ale czemu nie rozszerzać horyzontów?
To mój pierwszy blog na tym serwisie, więc w miarę czasu będę go rozwijać. Tymczasem dziękuję każdemu, kto poświęcił chwilę na przeczytanie, jest mi niezmiernie miło.
Pozdrawiam,
Mai